7.12.2013
Jak dowiedział się Pan o Nagrodzie Mostu?
Majlem, który przyszedł od prof. Xylandera. Zapytał w nim, czy ją przyjmę. Bo żyjemy w czasach, w których ludzie odrzucają nagrody. Oczywiście, zgodziłem się! I za chwilę pisały o tym niemieckie gazety.
Dotarło do Pana, że jest Pan najlepszym ambasadorem tej nagrody?
Myślę, że Witalij Kliczko jest najlepszym jej ambasadorem. Zwłaszcza teraz. Ale jestem dumny, że mogę być w takim towarzystwie. W tym roku obchodzę swoje dwudzieste urodziny w Polsce. Tyle tu już jestem.
Co Pana śmieszy w Polsce i Polakach?
Raczej intryguje! Wasz język! Nauczyłem się po polsku „Samochwałę” czy „Kaczkę-dziwaczkę”. Jakie są w nich wspaniałe niuanse językowe. Albo „Lokomotywa” . Znam ją nie tylko po polsku, niemiecku nawet po śląsku! Te drobiazgi językowe szalenie mnie bawią. Mówię ją także „od tyłu”. A jeżeli już uderzamy w tony związane z PKP, to często jeżdżę pociągami. Co dwa tygodnie na trasie Warszawa-Berlin i oświadczam, że większość toalet jest czysta!
A co śmieszy Niemców kiedy pytamy o Polaków? Nadal dowcipy „samochodowe” w stylu BMW – bald mein Wagen?
Nie, nie! Te już na szczęście odchodzą do lamusa. Ale wszelkie dowcipy damsko-męskie są zawsze aktualne. U nas i u was.
U nas mówi się, że trudno być prorokiem we własnym kraju. A jak pojawia się taki „prorok” z zewnątrz, jak Pan, to jest mu łatwiej?
W Polsce? Tu jest mi łatwiej niż w Niemczech, bo… nie mam konkurencji! Benedykt XVI przecież abdykował!
Najważniejsze dla Pana miasta w Polsce? Warszawa, Kraków…
W pierwszej kolejności Zgorzelec! Bez żartów! W Görlitz urodził się mój tata, w roku 1940. Zaś mój dziadek był tu przez 24 lata pastorem ewangelickim. Kiedy wpisywałem się do księgi pamiątkowej miasta Görlitz odwiedziła mnie starsza kobieta, która pokazała mi swój obrazek z konfirmacji. Z podpisem dziadka! Koniecznie chciała mieć pod nim mój autograf. Wzruszające!
Podczas gali prezentował Pan trudności, z jakimi Niemiec z odmienia przez polskich aż siedem przypadków. Ale te wasze rodzajniki! Chciałoby się rzec: gdyby nie to der, die, das to by byli Niemcy z nas!
Rzeczywiście, te nasze rodzajniki są okropne! Przez to, że istnieją, niemieckie książki są o dwadzieścia procent grubsze. Ile byśmy zaoszczędzili farby drukarskiej i papieru, gdyby ich nie było!
W piosence Rosiewicz pyta, jak można czuć się w kuchni, w której ktoś przy dziecku mówi… po niemiecku? Pokazał Pan, że można, wspaniale recytując „Lokomotywę” Tuwima, właśnie w swoim języku.
Czasy się zmieniają! Nasze kraje coraz bardziej się mieszają, ludzie przemieszczają, żyjąc tu i tam. Obstawiam, że za pięćdziesiąt lat będziemy 120-milionowy kraj o nazwie „Pol-Niemcy”. Taki misz-masz.
W przyszłym roku chce Pan tu powrócić…
…bo będę promował przysłupowe na pograniczu polsko-niemiecko-czeskim. Zależy mi bardzo na zachowaniu i ratowaniu tych starych domów. Tym bardziej, że jest to inicjatywa lokalna. Więc zawsze będę ją wspierał.
Po trzech książkach w Polsce i dwóch w Niemczech, nad czym Pan teraz pracuje?
Nad przewodnikiem po Warszawie. Będzie dla Niemców.
Jak spędzi Pan święta?
Spokojnie i bez narkotyków! (śmiech)Jak grzeczny synuś, rodzinnie, u mamy. Pod choinką.
Prezenty będą?
Coraz mniej. Liczę bardziej na miłe słowa. A prezenty? U nas kupię je sobie „na Amazonie”…
Śmiech to zdrowie?
Oczywiście, godne polecenia jako najlepsze lekarstwo. No i Viva Gorelica! Tak mi się połączyły dwa w jedno miasto – Görlitz i Zgorzelec.
Rozmawiał Janusz Skowroński
(źródło: Gość Legnicki nr 51-52, 2013)
Komentarze
Śmiech to zdrowie! – rozmowa ze Steffenem Möllerem — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>