Zapalmy znicze pamięci
W niedzielę 15. lutego o godzinie 15.00 Stowarzyszenie „Zamek Czocha” zaprasza mieszkańców i wszystkich zainteresowanych historią do Leśnej pod sztolnię przy trasie do Świecia. W tym dniu mija 70-ta rocznica rozpoczęcia przez więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen – filia Hartmannsdorf marszu śmierci – zapalimy symboliczne znicze pamięci. Niech płoną aż do 12 marca i przypominają o tych, którzy przeszli wiele setek kilometrów z tego miejsca do obozu w Buchenwaldzie, i tych którym nie dane było doczekać wolności. Pamiętajmy o nich!
Janusz Skowroński
Stowarzyszenie „Zamek Czocha” od lat dokumentuje historię obozu Hartmannsdorf (dziś Miłoszów k/Leśnej). Więcej o marszu śmierci:
Obóz Hartmannsdorf miał w systemie obozów Gross-Rosen złą sławę. Wysłanie do tej filii uważane było za wyrok śmierci. Praca ponad siły, straszliwy głód, tortury i szykany ze strony esesmanów, wielogodzinne apele, częste selekcje chorych więźniów, brak prymitywnych nawet warunków higieniczno-sanitarnych, terror i morderczy reżim – wszystko to czyniło z obozu Hartmannsdorf piekło na ziemi. Tylko nielicznym udało się przeżyć.
W lutym 1945 roku nocami było słuchać głuche pomruki zbliżającego się frontu – wspominał więzień Eugeniusz Ruszkowski, mając prawdopodobnie na uwadze echa walk o Lubań, oddalony stąd o około 15 kilometrów. – Do kilku przyczep traktorowych założono dachy, z boku umocowano po 6 sznurów i to stało w pogotowiu.
W połowie miesiąca, 15. lub 16. lutego nastąpiła główna ewakuacja obozu Hartmannsdorf. Wyruszyło nas ok. 1050 więźniów – relacjonował inny więzień Józef Nocuń. – Pieszo, do Buchenwaldu. W obozie pozostawiono chorych więźniów.
Dokładnej liczby więźniów, którzy w mroźny lutowy dzień wyruszyli na zachód nie udało się ustalić. W więźniarskich relacjach podawana jest liczba 1000-1200 osób. Dla większości z nich był to marsz po śmierć. Nad ranem spędzono wszystkie komanda, do przyczep załadowano rodziny, dzieci, walizy z dobytkiem ss-manów, 12 więźniów na zmianę musiało to ciągnąć. Tak rozpoczął się ten marsz śmierci w kierunku zachodnim, drogami rozmytymi przez kolumny czołgów, wojska i uciekinierów niemieckich. Trzeciego dnia tego marszu, słabsi więźniowie zaczęli z wyczerpania padać, kto upadł to był dobity przez ss-manów zamykający ten pochód śmierci i rzucony w śnieg do rowów przydrożnych. Dużo przy ciągnięciu tych przyczep padło, bo jeszcze bili pejczami, poganiali byle prędzej. Bez jedzenia, noce spędzaliśmy w jakichś salach kinowych lub wielkich stodołach – wspominał Eugeniusz Ruszkowski.
Inny więzień Stefan Sporek, który ciągnął ss-mański dobytek, uzupełniał: Wycieńczeni więźniowie nie mogli niejednokrotnie podołać ciężarowi wozów. Więźniowie, którzy nie mogli już ciągnąć wozu a nie byli zmieniani, upadali i pozostawali w tyle kolumny. W tyle pozostawali również inni wycieńczeni więźniowie. Z tyłu kolumny słyszałem niejednokrotnie dochodzące strzały z broni palnej. Z opowiadania współwięźniów słyszałem, że w tyle kolumny szła grupa ss-manów, którzy strzałami z broni palnej zabijali więźniów wyczerpanych i osłabionych. Zwłoki tych więźniów grzebali zaraz na miejscu wyznaczeni w tym celu więźniowie.
Gdy 12 marca 1945 roku więźniowie dotarli wreszcie do obozu Buchenwald, skrupulatnie zostali przeliczeni i zaewidencjonowani w nowym miejscu. Ci, którzy tu dotarli, otrzymali numery w przedziale 135604-136002. Doliczono się zaledwie 399 więźniów różnych narodowości, m.in. 267 Polaków, 94 obywateli radzieckich, 16 Niemców, 7 Czechów, 7 Francuzów, 1 Belga i jednego obywatela Jugosławii.
Niedługo po wojnie została spisana relacja niemieckiego więźnia Hartmannsdorfu, Otto Laucknera, nr obozowy 4599. Przeżył on marsz śmierci i – co najważniejsze – zapamiętał mijane miejscowości w drodze do Buchenwaldu. Średnio pokonywali ok. 26 km dziennie. Pierwszego dnia więźniowie dotarli do Seidenbergu (Zawidowa). Kolejnego – przez Weigsdorf, Seitendorf i Hirschfelde do Zittau. W kolejnych dniach mijano – w drodze do Löbau – Spitzcunnersdorf i Seifhennersdorf. Z Löbau przez Bautzen i Kamenz do Königsbrück. Stamtąd, kolejnego dnia – przez Glauschwitz, Sacka, Thiendorf, Schönfeld, Quersa do Adelsdorf. Tam miał miejsce ostatni wspólny apel. 28 lutego więźniowie wyszli z Adelsdorf – przez Strehla i Oppitzsch – doszli do majątku Forberge koło miasta Riesa. 1 marca przez dzielnice Riesy Gröba i Merzdorf w kierunku na Canitz-Bornitz-Lonnewitz-Oschatz-Lampertsdorf-Hubertusburg-Wermsdorf i kilka innych wsi. Następnego dnia więzień Lauckner zapamiętał, że mijano Mutzschen, Pegau, Weissenfels. Po drodze w kolejnych dniach były Naumburg, Bad Kösen, Bad Sulza, Apolda i Weimar.
12 marca 1945 roku o godzinie 15 więźniowie dotarli do Buchenwaldu. Tam na podstawowej liście odnotowano ich zaledwie 396. Ostatnim zapisanym był 44-letni ślusarz Otto Lauckner.
(Janusz Skowroński, Tajemnice Gór Izerskich, Warszawa 2010)