Wtorek literacki – Bogusław Szambelan
We wtorkowy wieczór w Motelu Łużyckim zabrakło krzeseł. Za sprawą Grupy Literackiej NURT, która zaprosiła na spotkanie z poezją (choć nie tylko) i muzyką. Gospodarzem kolejnego wieczoru spotkań „Słowem malowane wtorki” był członek NURT-u Bogusław Szambelan. „Człowiek, który nie istnieje w internecie” – tak przedstawiła autora witając przybyłych szefowa NURT-u, Krystyna Sławińska. Co zdziwiło mnie bardzo i musiało zdumiewać z ilością wciąż donoszonych na spotkanie krzeseł.
O tym, że Bogusław pisze wiedziałem od dawna. O tym, że tak pisze, wiem od dzisiaj. I nie chodzi tu tylko o poezję, którą popełniał debiutując już czterdzieści lat temu i której do dziś z powodzeniem się ima. Nie chodzi o wprawki dramatyczne, których próbki zademonstrował, że całkiem, całkiem… Rzadko na spotkaniach autor mówi własnym tekstem bez zaglądania do kartki. A tu przez dobrych kilkanaście minut „poleciał”. I to w jakim stylu! Pozazdrościć pamięci.
Największą uwagę (i to nie tylko moją) zwróciły małe formy prozatorskie, swoiste mikroopowiadania, które sam autor nazywa gawędami. Na wtorkowym spotkaniu Bogusław Szambelan przeczytał zaledwie trzy: o ludziach, którzy rozstrzygają konkursy poetyckie zanim się odbędą, o ciekawej rozmowie, jaka przytrafiła mu się podczas podróży pociągiem, o przemijaniu… Jest bystrym obserwatorem życia. Obrazki, które widzi przelewa na papier. To, co niby oczywiste, jakoś przechodzi obok nas niezauważone. On zauważa. Bogusław Szambelan napisał ich tyle, że z powodzeniem mogłyby zostać zebrane na prozatorski tomik. Niech wyjdzie on jak najprędzej, do czego niżej podpisany szczerze autora zachęcał.
A gratulacjom i podziękowaniom po udanym spotkaniu nie było końca.
Janusz Skowroński
Specjalnie dla „PL” autor udostępnił jeden z przygotowywanych do druku tekstów, który prezentujemy poniżej.
(Rozmowa z K.)
Patrząc na góry
W słoneczną, wiosenną niedzielę odwiedziliśmy K. w szpitalu. Potężne stare gmaszysko wbite w zbocze i w las na skraju Szklarskiej Poręby. Niedaleko, za Zakrętem Śmierci w lewo… Budynek mocno sfatygowany, mimo wielu zaniedbań, zachował swój dawny szlachetny urok, przedwojenna porządna robota gwarantuje, że piękno architektury zachowa się nawet w ruinie. Kiedyś prewentorium, teraz – onkologia płucna.
K. uprzedzony telefonicznie czekał już na nas na dziedzińcu. Drewniane stoły i ławy, wspaniały widok na dolinę, splatające się serpentyny szosy i kolei, przewiązane wiaduktem, dalej – panorama gór.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo K. jest chory.
Przywitał się szarmancko z moją żoną, wobec mnie zachowywał się jak ojciec, który nie chce martwić syna. Staraliśmy się zabawiać go rozmową, dać chwilę wytchnienia od przygniatającej atmosfery szpitala. W zamian usłyszeliśmy:
– Ciekawe miejsce: za nami, tam z tyłu,- Izery, stare, nieduże i schorowane, a tu już, o proszę: młodsze, wyższe i zdrowsze Karkonosze.
Później jedząc domowy placek słuchaliśmy opowiadania o lokomotywie, która mozoli się kilka razy dziennie, by dowieźć wagony choć na chwilę do stacji Szklarska Poręba Górna. I zaraz wraca, żeby za kilka godzin znowu pchać się pod tę okrutną górę.
– Zimą widziałem kilka razy jak próbuje walczyć. Niestety, często, właśnie o tu, już musi zrezygnować , wtedy cofa, bardzo smutna.
– Wiecie, już kiedyś zlikwidowali tę kolej, nie było jej kilka lat, ale – wróciła. Moja żona, spytała K. o bufet, otrzymawszy wskazówki, powiedziała:
– To ja przejdę się kupić coś do picia.
Ustaliła, co dla kogo, … dała nam czas i sposobność do pogadania.
– Wiesz, nie boję się. Myślałem, że będę się bał, ale nie, nie boję się umierać .
– No, coś ty, Ka….
– Cii ! Nie, naprawdę, nie boję się. Tylko mi żal, okrutnie żal, że ludzie nie zrozumieją, nie rozumieją, a może tylko tak udają?
– Niektórzy rozumieją, w końcu ktoś jeszcze wiersze pisze.
– Tak?
– No, tak.
– To przeczytaj mi swój najlepszy wiersz, bardzo mi zależy, ten najlepszy.
– Tylko, widzisz, ja sam właściwie nie wiem, który powinienem uznać za najlepszy, raz ten mi się wydaje idealny, innym razem – tamten. Czasem przeżywam coś, czuję, że…, no, coś takiego – taką słuszność i przekonanie, ale zaraz, gdy zmieni się nastrój, to aż tamto przekonanie mnie samego dziwi, zaraz podoba się coś innego, inny wiersz, cytat … albo piosenka…
– Za każdym razem inny?
– Właściwie nie, no, mam kilka, trzy, może cztery, takie podium, a tylko czasem coś odmiennego bardzo, nieraz któryś ze starych drobiazgów, albo coś akurat bardzo aktualnego.
– To, który najlepszy?
– Nie wiem.
– Popatrz na góry, wielkie – prawda ?… I stare, i piękne. Ludzie gdy po nich wędrują, uważają, że zaczynają się na dole, a kończą – u góry.
– No, no tak .
– A jest akurat odwrotnie!
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, usilnie starałem się nadążyć za jego tokiem rozumowania, ale nie mogłem, na tym poziomie trudności – nie mogłem. Zwłaszcza, że czułem na sobie jego oczekujące i przynaglające spojrzenie.
– Jak to, odwrotnie ? Nie, nie rozumiem.
– Widzisz, podobno w każdym człowieku jest materiał na jedną wspaniałą książkę, jeden wyjątkowy wiersz, obraz, przebój… Ale to tylko początek – wierzchołek. To wygląda, jak sztuka, ale nie, to tylko zajawka, reklama. Jeszcze o niczym nie przesądza. Cóż po reklamie bez towaru?
– Jak tak pomyślę, to faktycznie, uważam K. , że nawet niektórym to wystarczy, zachwycą się i…. i już. Skoro się podoba, to cieszy, przez jakiś czas – oczywiście, póki nowe…
– Słuchaj! Szczyt, wierzchołek, to też góra. Początek góry, a reszta jest gdzie indziej, najwięcej tam, gdzie już prawie równina, a wysoki szczyt może być jeszcze widać z daleka, albo już nie. Wystarczy, że wiadomo – jest, gdzieś tam – jest.
Tu K. długo się zastanawiał, chyba płakał skrycie. Milczałem. Później ledwo słyszalnie, załamanym głosem dodał :
– Albo… był!
Nie rozumiałem, pomyślałem – trudno, i siebie, i jego nie będę męczył. Chciałem tę rozmowę uprościć i tak jakoś wtrąciłem :
– K., nie każda góra to zaraz samotny Grodziec, tu widzisz jedna przechodzi w drugą, dalej łączy się z innymi… nawet tymi, które wcale nie wyglądają, jak góry…
Wtedy K. wstał, patrzył na mnie, cmoknął po swojemu jakoś tak radośniej, syknął przez rozciągnięte kąciki ust:
– Odprowadź mnie, chłodno się robi.
Widziałem, że czuje się zmęczony, gdy szliśmy pod górkę, trzymał się z tyłu mojej kurtki, zaraz, w korytarzu już nic nie mówił, oddychał ciężko, kaszlał, sapał, poczułem, że akceptująco poklepał mnie po plecach. Spojrzałem – nie mógł mówić. Zawrócił do sali.
Ale twarz miał bardzo radosną! Był z siebie zadowolony.
(Bogusław K. Szambelan, Szklarska Poręba, kwiecień 2012)