Trudne powroty
DOLA JEDNEJ RODZINY ZESŁAŃCÓW POLSKICH ROKU 1936…
Jest rok 2014, 5 lutego godzina 16: 00. W szkole podstawowej w Biedrzychowicach rozpoczyna się spotkanie z rodziną państwa Murawickich. Rodziną, która w 1936 roku zesłana została do Kazachstanu za to, że… śmieli być Polakami, być katolikami. Ród Murawickich reprezentują na spotkaniu w szkole pani Galina Murawicka, jej synowa Olga i młody Włodek, uczeń tej szkoły. Pani Galina rozpoczyna swoją opowieść o długiej wędrówce do Polski. Do Polski, która jak mówiła mama pani Galiny, nawet inaczej pachniała od obczyzny. Jej i rodziny wędrówka była usiana wydarzeniami historycznymi, stającymi ciągle na drodze do ukochanego kraju…
…Wydarzenia, jakie poprzedziły smutny los polskich zesłańców 1936 roku, to wybuch w 1919-1920 roku wojny polsko-bolszewickiej. Po jej zakończeniu i podpisaniu Traktatu Ryskiego, 18 marca 1921 roku, część rdzennej ludności polskiej została poza granicami Polski.
Między innymi ten los spotkał rodziny Murawickich i Sawickich, Dobrzańskich, Kaczyńskich, Paszyńskich, mieszkańców wioski Czmil koło Żytomierza, który w traktacie pokojowym nie znalazł się w granicach odrodzonej Polski.
Od tego dnia rozpoczyna się ich długa i daleka droga do wolnej Polski. Droga ta trwała 86 lat i praktycznie co dzień usiana jest kłopotami z powodu bycia Polakami!
W tej długiej wędrówce rodzin naszych rodaków ku Polsce przychodzi rok 1936, kiedy to ich droga ku wolności wydłuża się o kilka tysięcy kilometrów.
Związane to było z uchwałą Rada Komisarzy Ludowych ZSRR z 28 kwietnia 1936 roku, która była podstawą dla deportacji rodzin polskich i niemieckich. Szacuje się, że deportacją objęto około 70 tys. Polaków.
W tych 70 tysiącach wysiedlonych, często do dziś bezimiennych rodzin, znalazła się właśnie rodzina państwa Murawickich, która z rejonu Żytomierza została wysiedlona (deportowana) do Kazachstanu, w rejon południowej Syberii. W rejon mroźny geograficznie i okryty złą sławą! Tam przyszło im żyć i umierać do 2004 i 2007 roku, kiedy to po latach tułaczki, po latach krzywd, jakie doznali z powodu bycia Polakami, po latach zamieszkiwania w Kokszetau, wrócili do Polski.
Zanim jednak to nastąpiło, były długie lata życia w obcym kraju, srogim klimacie, w obcej rzeczywistości. W obcym kraju, bo ani przez Rosjan, ani przez Kazachów nigdy nie zostali uznani za swoich. Aby móc się kształcić, często przybierali inne nazwiska, tak jak jeden z przedstawicieli rodu Murawickich, który żeby pójść na studia wyższe, musiał przybrać rosyjskie nazwisko. Dopiero po latach mógł ponownie wrócić do swojego nazwiska. Obcy kraj stale przypominał i o tym, że są niepewnym elementem, że są kułakami, że są wrogami rzeczywistości socjalistycznej…! Srogi klimat przedmurza Syberii nie dawał się łatwo okiełznać. Stale żądał daniny z życia, którą rodziny Polskie musiały składać. Pierwszą daninę przyszło im złożyć w 1936 roku, kiedy to podczas deportacji do Kazachstanu musieli się zderzyć ze srogim klimatem, jadąc w bydlęcych wagonach, gdzie nie było ogrzewania, nie było odpowiednich warunków sanitarnych, gdzie wreszcie nie było żywności. ,,…My zostawialiśmy umarłych w śniegu, bo nie było co z nimi zrobić…” Nie wolno im było pochować zmarłych! Mieli ich tam zostawić na pastwę losu… Złego losu!
Następną ofiarę z życia składali już na obcej ziemi Kazachstanu. Składali ją w każdym dniu swojego życia. Składali ją wtedy, kiedy, aby żyć, musieli sobie wybudować norę, w której mogli przetrwać srogą zimę! Składali ją, gdy – aby przeżyć bez żywności – zapuszczali się w niegościnne stepy! Składali ją także i wtedy, kiedy to żołnierz obijał ich kijem za przekroczenie granicy rejonu, w której mogli się poruszać! Składali ją w każdym dniu swego tam życia. Poza srogim klimatem musieli też zmierzyć się z nieprzychylnymi koczowniczymi plemionami, które zamieszkiwały stepy ,,nowego domu”. Nie było to łatwe. Ciągła wrogość do siebie podsycana przez władze radzieckie, potęgowała strach przed bliższymi kontaktami.
,,…Miałam pięć lat, gdy przyszedł do nas na podwórko sąsiad. Gdzie jest twój tato, Galino? Tato modli się w stajni. A do kogo on się tam modli? Do obrazka. Po jakimś czasie przyszła do nas milicja i zabrała mojego tatę. Tato do domu wrócił dopiero po kilkunastu dniach. Wtedy zrozumiałam, że nie wolno mówić wszystkiego. Nie wolno było mówić, że my jesteśmy dalej wierzący!…” Życie z Polską w sercu było tam bardzo trudne! Starsi mieli jakieś książki i modlitewniki przechowane skrzętnie po deportacji, ale w większości nie mieliśmy książek polskich. Mnie uczył języka mój ojciec, ja uczyłam języka moje dzieci, mówi pani Galina. Każde z nas dobrze znało ,,Ojcze Nasz”. Każde z nas wznosiło tę modlitwę, prosząc Boga o powrót do kraju.
Kiedy to stało się możliwe po upadku komunizmu, nagle się okazało, że tutaj dalej trwa Związek Radziecki. Dalej ludzkie umysły są w epoce terroru i zakłamania.
Co było robić, mówi pani Galina. Zaczęłam pisać po różnych urzędach polskich o rozważenie mojej prośby o powrót do kraju przodków. Trwało to bardzo długo. Musieliśmy, tak ja jak i moja rodzina, udowadniać swoją polskość. Mnóstwo egzaminów, mnóstwo pytań, mnóstwo dowodów na bycie Polakiem. ,,…Kiedyś jedna z urzędniczek powiedziała do mnie: – Musi pani wiedzieć, że Polska nie jest z gumy. Nie wszystkich przyjmie – co miałam robić…”
Pani Galina okazała się jednak osobą upartą. Musiała załatwić sobie miejsce, gdzie może osiąść z rodziną, musiała załatwić pracę, musiała załatwić sobie Polskę. Starania o to wszystko trwały prawie 10 lat. W 2004 roku zostały zakończone sukcesem. Po 68 latach jej rodzina wróciła, jako repatrianci do Polski. Wracali przez 5 dni i nocy 5 tysięcy km. Tak wielka odległość była dla nich niczym. Wracali przecież do Polski. Osiadła wraz z rodziną w Gryfowie Śląskim i Biedrzychowicach. „ Nie było nam łatwo. Z racji mocnego akcentu rosyjskiego mówiono na nas: Ruscy!”. Często też spotykała się z nieprzychylnymi opiniami, że oto tacy jak ona zabierają pracę Polakom. Zarzucano im życie na garnuszku gminy. A przecież to nie prawda, mówi pani Galina. Od początku utrzymywaliśmy się sami.
Jednak mimo takich komentarzy pani Galina mówi, że jej udało jej się trafić na dobrych ludzi, którzy wiele jej i jej rodzinie pomogli po przybyciu do kraju. Jest za to bardzo wdzięczna!
Jej radość czasami jednak tłumi to, że ma świadomość tego, że tam daleko w Kazachstanie (Kokszetau) pozostało jeszcze wielu Polaków. Czy kiedyś zawitają do kraju swych dziadów? Czy pozostanie im tam zostać na obcej ziemi? Zostać tak jak jej ojciec, który już nie zdążył zobaczyć wymodlonej ojczyzny! Spotkanie z rodziną pani Galiny dobiegło końca. Przypomniało nam ono smutny los deportowanych roku 1936, tych stojących w cieniu wielkich deportacji roku 1939. Kolejni repatrianci zamykają okres tułaczki. Na szczęście nie wiecznej tułaczki.
Piotr Kucznir