Szczęśliwa trzynastka. Julita Izabela Zaprucka laureatką Nagrody Kulturalnej Śląska
Jak długo kieruje Pani jagniątkowskim muzeum?
W tym roku mija 13 lat.
Szczęśliwa dla Pani ta trzynastka?
Tak, bardzo. Nagrodę tę traktuję jako uznanie dla mojej pracy w muzeum. To, co prawda, nie pierwsze wyróżnienie, ale z pewnością najważniejsze. Wielka satysfakcja, że muzeum jest postrzegane dziś jako prestiżowa instytucja kultury o międzynarodowym zasięgu. Starałam się przez lata promować to miejsce jako ważne centrum dialogu kultur.
Z bardzo dobrym skutkiem, wszędzie docenianym i nagradzanym przez lata. Podobno, jak się Pani uparła, to pojechała do samego Güntera Grassa?
Tak, do Lubeki. Poprzedzone to było długoletnimi zabiegami. Chciałam pokazać w Polsce innego, nieznanego szerzej Grassa. Jako artystę znakomitych grafik. W rozmowie okazało się, że Grass wiele lat temu był już w willi „Łąkowy Kamień”. Ściągnęłam te grafiki do nas, zorganizowałam konferencję poświęconą jemu, pokazałam sfilmowane jego dzieła. Ale ten inny twórczo Grass był dla wielu niespodzianką.
Do Jagniątkowa przyjeżdżał także Tadeusz Różewicz.
Należał do grona bliskich przyjaciół naszego Domu. W naszej księdze gości zapisał: tu kultura polska i niemiecka podały sobie ręce.
To ważne słowa.
Tak, dumna jestem z tego wpisu. Choć zawsze do nas przyjeżdżał incognito, nie lubił blasku fleszy i dziennikarskiego zainteresowania swoją osobą. Bywał po kilka dni, regularnie. Wiem, że nawet tu tworzył. Ja starałam się zapewnić mu dyskrecję podczas pobytu.
Sporo dzieje się w Jagniątkowie.
Staram się, by spotykali się tu ludzie kultury, twórcy różnych dziedzin, nie tylko literaci. Dbam, by tu było miejsce spotkań Polaków i Niemców, Europejczyków. Prawdziwe miejsce dialogu międzykulturowego. Udaje się, zaś Hauptmann jest tu tylko symbolem, zespalającym ten dialog. Naszą ofertę kulturalną staramy się kierować do różnych odbiorców.