Na tropach lokalnej historii – spotkanie z Januszem Skowrońskim
W piątkow
y wieczór 16 marca o godz. 18.00 w Osiedlowym Dom Kultury, w Zarębie odbędzie się spotkanie z cyklu Na tropach lokalnej historii z Januszem Skowrońskim. Nasz redakcyjny kolega poruszy m.in. wątek zarębiańskiego bohatera obrony Westerplatte Bolesława Horbacza oraz siekierczyńskiego Browaru Hillera. ODK Zaręba, który jest organizatorem prelekcji zaprasza na spotkanie mieszkańców gminy Siekierczyn i Lubania.

Autor: SP
Przeczytaj fragment z najnowszej książki Janusza Skowrońskiego PERŁY ZNAD KWISY:
(…) Było tak. Lato 2003 roku spędzałem w „Jantarze” nad morzem. Chciałem synowi pokazać Westerplatte, dokąd było blisko. Potem z Westerplatte pojechaliśmy do Nowego Portu, gdzie mieszkała Stanisława Górnikiewicz-Kurowska, autorka kilku książek o bohaterskich żołnierzach, po wojnie przez długie lata kierująca ich organizacją kombatancką. Słynna „Mateńka” miała wkrótce stać się bohaterką czołówek gazet, kiedy wyciągnięto na wierzch jej przeszłość, a zwłaszcza to, że przejęła kontrolę nad Związkiem Westerplatczyków ponoć na zlecenie bezpieki. Ale wtedy owiane to było tajemnicą.
W rozmowie powołałem na kuzynów mojego ojca, z którymi była spowinowacona, bo matka kuzynów, czyli ciotka Eleonora Skowrońska, była z domu Górnikiewicz. „Mateńka” spytała, gdzie mieszkam.
– W Lubaniu – odparłem – na Dolnym Śląsku.
– A Zaręba to daleko od Lubania?
– Blisko, rzut kamieniem.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o westerplatczyku, który spoczął na zarębiańskim cmentarzu. „Mateńka” rzuciła nazwisko: Horbacz. I wyszperała trochę swoich materiałów do poczytania. Podała także kontakt do jego dzieci. Widziała, jak temat mnie wciągał…
Wyjątkowo dłużyły mi się te wakacje. Następnego dnia po powrocie znad morza jeszcze dobrze nie rozpakowałem bagaży, kiedy odwiedziła mnie trójka rodzeństwa zapomnianego westerplatczyka z Zaręby. Syn wyjął z kieszeni najprawdziwszy order Virtuti Militari, pamiątkę po ojcu, który go nigdy nie przypiął, bo Virtuti przyznano mu pośmiertnie. A potem wysłuchałem całej tej historii.
*
Załoga Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte w dniu rozpoczęcia wojny 1 września 1939 roku liczyła 205 żołnierzy. Na Westerplatte poległo 16 obrońców, w okresie okupacji zmarło 13 osób. On przeżył. 1 września 1939 roku o godzinie 4.43 w dzienniku pokładowym pancernika „Schleswig-Holstein” odnotowano: Schiff geht zum Angriff auf Westerplatte vor (okręt idzie do ataku na Westerplatte). Dwie minuty później salwą ogniową z pancernika rozpoczęła się druga wojna światowa.
Bolesław Horbacz służył przed wojną w 77. pułku piechoty w Lidzie na Wileńszczyźnie. Pochodził z niedalekiego Iwia, więc każdą wolną chwilę, będąc na przepustce, spędzał w domu, z żoną i dwójką synów. Był rolnikiem, prowadził wraz z ojcem gospodarstwo. Nic dziwnego, że nie zawsze na czas powracał do koszar. Przełożeni postanowili zmienić ten dziwny zwyczaj młodego strzelca i przenieść go dalej od domu. Dobrze się składało, bo na wileńskie pułki piechoty przypadała kolejność wyznaczenia żołnierzy do służby w Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. 7 i 13 sierpnia 1939 roku na polski skrawek ziemi w Gdańsku przybyło 43 żołnierzy z Wileńszczyzny. A w pierwszej grupie był ciągle spóźniający się z przepustek strzelec Horbacz.
Nie wszyscy – jak chce poeta Gałczyński – mieli pójść czwórkami prosto do nieba. Gdy 7 września major Henryk Sucharski, zorientowany w trudnej sytuacji kraju i braku możliwości kontynuowania obrony, poddał Westerplatte, jeniec Horbacz początkowo znalazł się w koszarach na Biskupiej Górce.
Przez siatkę rozmawiał z obrońcami Poczty Polskiej w Gdańsku. Nazajutrz bohaterscy pocztowcy zostali rozstrzelani. Jan, syn Bolesława, wie z przekazów rodzinnych, że ojciec i jego koledzy byli traktowani z godnością, jak prawdziwi jeńcy wojenni. Inaczej niż pocztowcy, uznawani przez Niemców za cywilów. Informacje o bohaterstwie żołnierzy z Westerplatte poszły w świat, nawet Hitler stawiał ich za wzór dzielności i męstwa. Jeńców rozesłano do oflagów i stalagów. Horbacz jako jeniec nr 2479 trafił do Stalagu IA w Stablack. Skłamał, że jest rzeźnikiem z zawodu, więc nie miał tam najgorzej. Ale ciągnęło do domu. Próbował uciekać. Dopiero za trzecim razem, wiosną 1941 roku, uciekł skutecznie.
Na trasie do Iwia popełnił błąd. Zatrzymującym go Rosjanom wyznał, że jest obrońcą Westerplatte i uciekł z obozu. NKWD natychmiast wsadziło go do więzienia w Baranowiczach. Powód wymyślono na poczekaniu – szpiegostwo. A za to groziła śmierć. W Baranowiczach trafił do małego karceru, pomieszczenia wypełnionego do kolan wodą. 22 . czerwca 1941 roku, gdy wojna zaczynała się po raz drugi, tym razem dla Rosjan, „szpiegowi z Westerplatte” znów dopisało szczęście. Wykorzystał moment bombardowania Baranowicz przez Niemców i z więzienia uciekł. Do domu miał około pięćdziesięciu kilometrów. Dotarł Iwia, ale nie czuł się tam bezpiecznie. Ukrył się w nieodległych Staniewiczach u rodziny żony, Bronisławy. W lesie trafił na partyzantów z Brygady Wileńskiej AK. Przystał do nich. Gdy Armia Krajowa zawarła krótkotrwały rozejm z Rosjanami, poprzez Armię Czerwoną zgłosił się do Armii Polskiej. Był rok 1943.
Dzieciom Bolesława Horbacza trudno dziś otworzyć dokładnie okoliczności, w jakich przeszedł on szlak bojowy z II Armią Wojska Polskiego i dotarł za Nysę Łużycką, aż pod Budziszyn. Tam został ranny. Koniec wojny zastał go w szpitalu wojskowym w Żarach. Wraz kolegami postanowił pozostać na nowych terenach, które zaczęto już nazywać Ziemiami Zachodnimi. Jako osadnik wojskowy otrzymał legitymację nr 988, przydział na dom i … poniemiecką restaurację, jedyną w Węglinach koło Lubania. Taką nazwę nosiła wówczas Zaręba.
Wiosną 1946 roku ściągnął z Iwia żonę i trójkę dzieci. Gdy restaurację trzeba było oddać, bo przejął ją miejscowy GS, były obrońca Westerplatte podjął pracę w Zarębiańskich Kamieniołomach Drogowych „Bukowa Góra”. Był zaopatrzeniowcem, potem magazynierem materiałów wybuchowych. W 1969 roku przeżył pierwszy wylew i otrzymał rentę inwalidzką. W dwanaście lat później drugi wylew okazał się śmiertelny. Zmarł 8 kwietnia 1981 roku, został pochowany na cmentarzu w Zarębie. Niewielu miejscowych wiedziało, że walczył na Westerplatte. Może Lucjan Kopeć, lekarz, długoletni dyrektor lubańskiego szpitala i szef ZBOWiD-u? Sam miał partyzancką przeszłość w szeregach AK, gdzie w Puszczy Solskiej kierował największym szpitalem polowym. Pewnie wiedział, że nie wszystkich żołnierzy z Westerplatte czekał po wojnie los bohaterów.
Przez kilka lat po śmierci w ogólnopolskich kartotekach westerplatczyków zapisywano przy jego biogramie: „los nieznany”. Kiedy zajmująca się wyjaśnianiem losów żołnierzy z Westerplatte Stanisława Górnikiewicz w jednym z odcinków telewizyjnej „Rewizji nadzwyczajnej” zaapelowała o pomoc, szybko nadszedł list. Napisała córka Bolesława Horbacza, Teresa, wyjaśniając nieznane historykom dalsze dzieje ojca.
„Mateńka” Górnikiewicz-Kurowska opisała później tę historię dwukrotnie. Już w Westerplatczykach biogram strzelca Bolesława Horbacza zawierał stosowne uzupełnienia. Z kolei w drugim, poprawionym i uzupełnionym wydaniu Lwów z Westerplatte, swojej bodaj najbardziej znanej książce o obrońcach z września 1939 roku, Górnikiewiczowa przytoczyła fragment korespondencji z córką Horbacza:
Na moje pytanie, czy ojciec był w swoim miejscu zamieszkania znany jako westerplatczyk, otrzymałam odpowiedź przeczącą. Przez wszystkie lata pisał dużo listów do różnych państwowych instytucji i osób, wysyłał dokumenty. Ale one nigdy nie wracały, ginęły i pozostawały bez echa.
W 1990 roku na zjeździe żołnierzy z Westerplatte i członków ich rodzin w Połczynie-Zdroju, Bolesławowi Horbaczowi przyznano pośmiertnie Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. W kilka lat później do Zaręby koło Lubania zawitali harcerze jednej ze szkół, bodaj z Inowrocławia, noszących imię Obrońców Westerplatte z… innym krzyżem, spiżowym, z napisem zamykającym się datami 1 i 7 września 1939, gdy mały skrawek polskiej ziemi był na ustach całego świata.
– Przestrzegano nas – opowiadali Jan i Bernard, synowie westerplatczyka – aby nie przytwierdzać krzyża do płyty nagrobnej. Może stać się łatwym łupem kolekcjonerów lub… złomiarzy. A takich nigdzie nie brakuje.
– Zawsze był skromnym człowiekiem i za wiele o tym nie mówił – wspominała córka Teresa. – Choć było w nim coś takiego, że każdego roku pierwszy dzień września bardzo przeżywał. A potem się uspokajał. I mówił do mamy, że kiedyś zamieszkamy w Gdańsku. To bardzo piękne miasto…
W rozmowie powołałem na kuzynów mojego ojca, z którymi była spowinowacona, bo matka kuzynów, czyli ciotka Eleonora Skowrońska, była z domu Górnikiewicz. „Mateńka” spytała, gdzie mieszkam.
– W Lubaniu – odparłem – na Dolnym Śląsku.
– A Zaręba to daleko od Lubania?
– Blisko, rzut kamieniem.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o westerplatczyku, który spoczął na zarębiańskim cmentarzu. „Mateńka” rzuciła nazwisko: Horbacz. I wyszperała trochę swoich materiałów do poczytania. Podała także kontakt do jego dzieci. Widziała, jak temat mnie wciągał…
Wyjątkowo dłużyły mi się te wakacje. Następnego dnia po powrocie znad morza jeszcze dobrze nie rozpakowałem bagaży, kiedy odwiedziła mnie trójka rodzeństwa zapomnianego westerplatczyka z Zaręby. Syn wyjął z kieszeni najprawdziwszy order Virtuti Militari, pamiątkę po ojcu, który go nigdy nie przypiął, bo Virtuti przyznano mu pośmiertnie. A potem wysłuchałem całej tej historii.
*
Załoga Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte w dniu rozpoczęcia wojny 1 września 1939 roku liczyła 205 żołnierzy. Na Westerplatte poległo 16 obrońców, w okresie okupacji zmarło 13 osób. On przeżył. 1 września 1939 roku o godzinie 4.43 w dzienniku pokładowym pancernika „Schleswig-Holstein” odnotowano: Schiff geht zum Angriff auf Westerplatte vor (okręt idzie do ataku na Westerplatte). Dwie minuty później salwą ogniową z pancernika rozpoczęła się druga wojna światowa.
Bolesław Horbacz służył przed wojną w 77. pułku piechoty w Lidzie na Wileńszczyźnie. Pochodził z niedalekiego Iwia, więc każdą wolną chwilę, będąc na przepustce, spędzał w domu, z żoną i dwójką synów. Był rolnikiem, prowadził wraz z ojcem gospodarstwo. Nic dziwnego, że nie zawsze na czas powracał do koszar. Przełożeni postanowili zmienić ten dziwny zwyczaj młodego strzelca i przenieść go dalej od domu. Dobrze się składało, bo na wileńskie pułki piechoty przypadała kolejność wyznaczenia żołnierzy do służby w Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. 7 i 13 sierpnia 1939 roku na polski skrawek ziemi w Gdańsku przybyło 43 żołnierzy z Wileńszczyzny. A w pierwszej grupie był ciągle spóźniający się z przepustek strzelec Horbacz.
Nie wszyscy – jak chce poeta Gałczyński – mieli pójść czwórkami prosto do nieba. Gdy 7 września major Henryk Sucharski, zorientowany w trudnej sytuacji kraju i braku możliwości kontynuowania obrony, poddał Westerplatte, jeniec Horbacz początkowo znalazł się w koszarach na Biskupiej Górce.
Przez siatkę rozmawiał z obrońcami Poczty Polskiej w Gdańsku. Nazajutrz bohaterscy pocztowcy zostali rozstrzelani. Jan, syn Bolesława, wie z przekazów rodzinnych, że ojciec i jego koledzy byli traktowani z godnością, jak prawdziwi jeńcy wojenni. Inaczej niż pocztowcy, uznawani przez Niemców za cywilów. Informacje o bohaterstwie żołnierzy z Westerplatte poszły w świat, nawet Hitler stawiał ich za wzór dzielności i męstwa. Jeńców rozesłano do oflagów i stalagów. Horbacz jako jeniec nr 2479 trafił do Stalagu IA w Stablack. Skłamał, że jest rzeźnikiem z zawodu, więc nie miał tam najgorzej. Ale ciągnęło do domu. Próbował uciekać. Dopiero za trzecim razem, wiosną 1941 roku, uciekł skutecznie.
Na trasie do Iwia popełnił błąd. Zatrzymującym go Rosjanom wyznał, że jest obrońcą Westerplatte i uciekł z obozu. NKWD natychmiast wsadziło go do więzienia w Baranowiczach. Powód wymyślono na poczekaniu – szpiegostwo. A za to groziła śmierć. W Baranowiczach trafił do małego karceru, pomieszczenia wypełnionego do kolan wodą. 22 . czerwca 1941 roku, gdy wojna zaczynała się po raz drugi, tym razem dla Rosjan, „szpiegowi z Westerplatte” znów dopisało szczęście. Wykorzystał moment bombardowania Baranowicz przez Niemców i z więzienia uciekł. Do domu miał około pięćdziesięciu kilometrów. Dotarł Iwia, ale nie czuł się tam bezpiecznie. Ukrył się w nieodległych Staniewiczach u rodziny żony, Bronisławy. W lesie trafił na partyzantów z Brygady Wileńskiej AK. Przystał do nich. Gdy Armia Krajowa zawarła krótkotrwały rozejm z Rosjanami, poprzez Armię Czerwoną zgłosił się do Armii Polskiej. Był rok 1943.
Dzieciom Bolesława Horbacza trudno dziś otworzyć dokładnie okoliczności, w jakich przeszedł on szlak bojowy z II Armią Wojska Polskiego i dotarł za Nysę Łużycką, aż pod Budziszyn. Tam został ranny. Koniec wojny zastał go w szpitalu wojskowym w Żarach. Wraz kolegami postanowił pozostać na nowych terenach, które zaczęto już nazywać Ziemiami Zachodnimi. Jako osadnik wojskowy otrzymał legitymację nr 988, przydział na dom i … poniemiecką restaurację, jedyną w Węglinach koło Lubania. Taką nazwę nosiła wówczas Zaręba.
Wiosną 1946 roku ściągnął z Iwia żonę i trójkę dzieci. Gdy restaurację trzeba było oddać, bo przejął ją miejscowy GS, były obrońca Westerplatte podjął pracę w Zarębiańskich Kamieniołomach Drogowych „Bukowa Góra”. Był zaopatrzeniowcem, potem magazynierem materiałów wybuchowych. W 1969 roku przeżył pierwszy wylew i otrzymał rentę inwalidzką. W dwanaście lat później drugi wylew okazał się śmiertelny. Zmarł 8 kwietnia 1981 roku, został pochowany na cmentarzu w Zarębie. Niewielu miejscowych wiedziało, że walczył na Westerplatte. Może Lucjan Kopeć, lekarz, długoletni dyrektor lubańskiego szpitala i szef ZBOWiD-u? Sam miał partyzancką przeszłość w szeregach AK, gdzie w Puszczy Solskiej kierował największym szpitalem polowym. Pewnie wiedział, że nie wszystkich żołnierzy z Westerplatte czekał po wojnie los bohaterów.
Przez kilka lat po śmierci w ogólnopolskich kartotekach westerplatczyków zapisywano przy jego biogramie: „los nieznany”. Kiedy zajmująca się wyjaśnianiem losów żołnierzy z Westerplatte Stanisława Górnikiewicz w jednym z odcinków telewizyjnej „Rewizji nadzwyczajnej” zaapelowała o pomoc, szybko nadszedł list. Napisała córka Bolesława Horbacza, Teresa, wyjaśniając nieznane historykom dalsze dzieje ojca.
„Mateńka” Górnikiewicz-Kurowska opisała później tę historię dwukrotnie. Już w Westerplatczykach biogram strzelca Bolesława Horbacza zawierał stosowne uzupełnienia. Z kolei w drugim, poprawionym i uzupełnionym wydaniu Lwów z Westerplatte, swojej bodaj najbardziej znanej książce o obrońcach z września 1939 roku, Górnikiewiczowa przytoczyła fragment korespondencji z córką Horbacza:
Na moje pytanie, czy ojciec był w swoim miejscu zamieszkania znany jako westerplatczyk, otrzymałam odpowiedź przeczącą. Przez wszystkie lata pisał dużo listów do różnych państwowych instytucji i osób, wysyłał dokumenty. Ale one nigdy nie wracały, ginęły i pozostawały bez echa.
W 1990 roku na zjeździe żołnierzy z Westerplatte i członków ich rodzin w Połczynie-Zdroju, Bolesławowi Horbaczowi przyznano pośmiertnie Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. W kilka lat później do Zaręby koło Lubania zawitali harcerze jednej ze szkół, bodaj z Inowrocławia, noszących imię Obrońców Westerplatte z… innym krzyżem, spiżowym, z napisem zamykającym się datami 1 i 7 września 1939, gdy mały skrawek polskiej ziemi był na ustach całego świata.
– Przestrzegano nas – opowiadali Jan i Bernard, synowie westerplatczyka – aby nie przytwierdzać krzyża do płyty nagrobnej. Może stać się łatwym łupem kolekcjonerów lub… złomiarzy. A takich nigdzie nie brakuje.
– Zawsze był skromnym człowiekiem i za wiele o tym nie mówił – wspominała córka Teresa. – Choć było w nim coś takiego, że każdego roku pierwszy dzień września bardzo przeżywał. A potem się uspokajał. I mówił do mamy, że kiedyś zamieszkamy w Gdańsku. To bardzo piękne miasto…