Lokalne szlaki kolejowe
Nowy Prezes Zarządu Kolei Dolnośląskich Piotr Rachwalski wraz z Wicemarszałkiem Województwa Dolnośląskiego Jerzym Michalakiem zaprosili przedstawicieli mediów do rozmowy o stanie Kolei Dolnośląskich. Jak przystało na rozmowę o konkretach, została ona zaaranżowana w pociągu odbywającym planowy przejazd z pasażerami zgodnie z rozkładem jazdy. Korzystając z okazji, zadaliśmy Prezesowi Piotrowi Rachwalskiemu kilka pytań na tematy szczególnie interesujące naszych czytelników.
Panie Prezesie, obszar Karkonoszy, Gór Izerskich i Górnych Łużyc pokryty jest gęstą siecią nieczynnych linii kolejowych. Co jakiś czas pojawiają się społeczne inicjatywy rewitalizacji górskich odcinków tych linii w celu podniesienia atrakcyjności turystycznej tych terenów. Przykładem mógłby być odcinek Gryfów Śl. – Świeradów-Zdrój. Torowiska są już miejscami gęsto zarośnięte. Czy takie inicjatywy są pozbawione realizmu i z góry skazane na niepowodzenie z uwagi na rachunek ekonomiczny?
Takie inicjatywy oddolne są szczególnie cenne i pokazują, że mieszkańcy tych ziem potrzebują kolei. Inicjatywy tego typu nie są pozbawione sensu – jeśli są nierealne to tylko z powodu wadliwego sposobu organizacji i zarządzania infrastrukturą kolejową w Polsce, a nie z uwagi na rachunek ekonomiczny. Zresztą jako ekonomista transportu mogę śmiało powiedzieć, iż bez sensu i niezgodne z logiką i rachunkiem ekonomicznym jest właśnie degradowanie-zarastanie infrastruktury, która została zbudowana, by służyć społeczeństwu i nadal jest warta miliony złotych. To tak jak gdyby wydać 500 mln na nową drogę ekspresową, a potem ją zamknąć z powodu braku środków na jej utrzymanie – np. odśnieżanie. Proszę zwrócić uwagę, iż za naszą południową granicą praktycznie nie zamknięto żadnej linii kolejowej, a przyjęty w latach poprzedniego systemu model oparty na lekkich wagonach spalinowych „motoriczkach” uratował te linie przed likwidacją. Gdy Czesi inwestowali w lekki i tani tabor kursujący często, u nas królował model PKP: wielkie ciężkie pociągi niszczące tory, coraz rzadziej i coraz wolniej kursujące. Obecny stan i zapaść jest efektem tamtych zaniedbań, a także zaprzestania jakichkolwiek prac utrzymaniowych w latach 90. ubiegłego stulecia i na początku XXI wieku. Królowało wówczas myślenie, że zła kolej wymaga dotacji, a dobre drogi to rozwój i inwestycje. Efekt jest taki, że obecnie mieszkańcy np. Wolimierza czy Pobiednej idą na pociąg do Czech do Jindřichovic pod Smrkem, bo po naszej stronie granicy tory już rozebrano.
Wracając do tematu lokalnych linii zarastających trawą typu połączenia do Radkowa, Świeradowa, Jedliny, Leśnej, Stronia, Bielawy – obecnie najważniejsze jest, by zachować je i uratować przed rozbiórką, by przetrwały do lepszych czasów. Dobrym sposobem są inicjatywy drezynowe – przy okazji ratowania linii tworzy się nową atrakcję turystyczną. Takich inicjatyw jest już kilkadziesiąt w kraju.
Dużym wysiłkiem zrewitalizowano odcinek ze Szklarskiej Poręby do Harrachova. Połączenie kolejowe jest już czynne. Czy z dzisiejszej perspektywy można uznać to przedsięwzięcie za opłacalne?
Zależy, co rozumiemy przez „opłacalne”. Szkoły, szpitale czy drogi też nie są opłacalne, ale nikt nie neguje sensu ich istnienia – są ważne społecznie, choć ekonomicznie stanowią koszt. Opłacalne w znaczeniu ekonomicznym, a nie społecznym, są zwykle linie przeznaczone do przewozów towarowych i to tylko te o dużym ruchu. Linia ta jest ważna społecznie dla regionu, stanowi atrakcję turystyczną, wzbogaca ofertę dla turystów przebywających w Szklarskiej Porębie i okolicach. Być może, zakres remontu czy organizacja ruchu na tej linii winny być trochę inne, jednak to przedsięwzięcie było i jest pionierskie w skali kraju: samorząd uruchomił linię, która dla „dużego” PKP była zupełnie nieistotna.
Jak Pan ocenia zrealizowaną inicjatywę budowy drogi rowerowej na nasypie byłego toru kolejowego ze Lwówka Śląskiego do Pławnej Dolnej, będącej dużą atrakcją turystyczną? Czy może ten kierunek przekształcania dawnych torowisk na bezkolizyjne i bezpieczne drogi rowerowe jest bardziej korzystny z uwagi na stosunek kosztów inwestycji do osiągniętego wzrostu atrakcyjności turystycznej? Czy ktoś to badał?
Nie słyszałem o takich badaniach. Sam korzystałem z tej trasy rowerowej, jest w miarę wygodna i bezpieczna, jednak – moim zdaniem – takie przekształcenia to ostateczność. Dopuszczam takie rozwiązanie wyłącznie na liniach, na których od dawna nie ma torów, ani potencjału do ich rozwoju (żadnego miasta, zakładu, kamieniołomu, atrakcji). Lepiej wtedy zachować liniową działkę jako drogę rowerową, niż rozebrać linię i podzielić na małe działki. Teoretycznie bowiem, jak zachowamy jej ciągłość, to nadal istnieje szansa na jej odtworzenie. Jednak wiele samorządów lokalnych chce rozebrać linię, sprzedać szyny na złom, a tłuczeń wykorzystać na drogi lokalne. Zwykle szafuje się pomysłem drogi rowerowej, by przejąć teren, a po rozbiórce linii… nagle nie starcza na tę drogę pieniędzy. Potem po linii zostaje tylko zdegradowany pas terenu. Są i inne przykłady: na drogę rowerową zamieniono około 10 lat temu linię kolejową z Maszewa do Krokowej (okolice Władysławowa). Miała być atrakcją turystyczną, jednak tworząc ją zlikwidowano inną atrakcję: działającą tam kolej drezynową. Obecnie samorząd i właściciele bazy turystycznej żałują tego, ponieważ po modernizacji linii kolejowej Gdynia – Hel Krokowa została z boku, odcięta od kolejowego świata – to Władysławowo, Puck i Hel zabierają turystów, którzy mogliby dojechać do Krokowej, gdyby nie właśnie droga rowerowa zamiast torów. Tak więc do pomysłu z drogami rowerowymi zamiast torów trzeba podchodzić ostrożnie.
Na koniec proszę o informację, jakie są tendencje w europejskim kolejnictwie w aspekcie wykorzystania i utrzymania małych i rzadko uczęszczanych, choć malowniczych górskich tras kolejowych? Czy obiektywnie nastał ich zmierzch?
W Europie wygląda to różnie, jednak generalnie można powiedzieć, że renesans kolei następuje –zarówno tej wielkich prędkości, jak i lokalnej czy regionalnej. Przykłady sukcesów reaktywacji małych linii można by sypać jak z rękawa – jedno co jest kluczowe to dobra oferta, dopasowana do potrzeb i portfela mieszkańca czy turysty. My, jako Koleje Dolnośląskie, wspólnie z Urzędem Marszałkowskim będziemy zabiegali o to, by – jeśli nie reaktywować – to przynajmniej utrzymywać i poprawiać parametry linii czynnych. Jednak piłeczka leży po stronie mieszkańców i lokalnych samorządów: nikt z Warszawy nie zajmie się ratowaniem lokalnej linii kolejowej, jeśli ludzie sami nie zaczną o nią walczyć. Pięknym przykładem jest inicjatywa Kolej dla Bielawy –gdzie młodzi ludzie zebrali prawie 6000 podpisów za przywróceniem nieczynnego od 20 lat kolejowego połączenia z tym miastem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Ploch