Generał Rudolf Schultz von Dratzig. Słodko – gorzkie wspomnienie mieszkanki Lubania z Pałacu w Olszynie Dolnej
Pałac w Olszynie Dolnej był niezwykle okazałą budowlą. Wraz z majątkiem był własnością rodziny von Dratzig od roku 1902 (foto ze zbiorów Zbigniewa Madurowicza)
„Olszyna Dolna.Pałac Endegut (Majątek Końcowy, Majątek Dolny). Ostatnim właścicielem był Rudolf Schultz von Dratzig, wysoko postawiony oficer SS i Starosta Lubański. W Niemczech do dziś żyją jego potomkowie i posiadają całkiem ciekawy zbiór rodzinnych fotografii. W drugim lesie za pałacem, znajduje się rodzinna nekropolia tej rodziny. Dodam tylko, że było tutaj po wojnie przedszkole dla dzieci pracowników PGR, którego sam jestem dumnym absolwentem”.
Ta krótka notatka opatrzona starą fotografią, zamieszczona w internecie przez pana Artura Grabowskiego, przykuła moją uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, zaintrygowała mnie informacja, że wspomniany Rudolf Schultz von Dratzig, generał SS był Starostą Lubańskim. Po drugie owa informacja obudziła we mnie wspomnienia sprzed lat. O przywołanym w notatce SS-manie słyszałem wcześniej, choć nie z przekazów historycznych. Mówiła mi o nim pewna starsza pani, mieszkanka Lubania, która tuż po wojnie osiedliła się w naszym mieście.
Kiedy lata temu, jako początkujący dziennikarz naszego dwutygodnika Ziemia Lubańska, odwiedziłem lubański Dom Dziennego Pobytu przy ulicy Mickiewicza, którego pensjonariuszami byli miejscowi seniorzy, miałem okazję rozmawiać z kobietą, panią Genowefą, która opowiadając o swoich losach, wspomniała pewnego generała z SS…
Pałac w Olszynie Dolnej za czasów, gdy jego właścicielami była rodzina von Dratzig (foto ze zbiorów Zbigniewa Madurowicza)
Ale po kolei. Pani Genowefa, jako kilkunastoletnia dziewczyna mieszkająca na Śląsku, otrzymała skierowanie na roboty przymusowe. Jej miejscem pracy miał być ni mniej, ni więcej, tylko majątek ziemski rodziny Schultz von Dratzig w Olszynie Dolnej. Od tego rodzaju nakazów nie było odwołania, a za uchylanie się groziły surowe kary. Zalękniona wsiadła do pociągu i ruszyła na zachód. Po wielu godzinach podróży, licznych przesiadkach, dojechała w końcu do celu. Wysiadła na stacji kolejowej w Olszynie (niem. Langenöls) , skąd na piechotę dotarła do wspomnianego majątku w Olszynie Dolnej (niem. Nieder Langenöls). Jej oczom ukazał się piękny pałac, skąpany w promieniach wiosennego słońca, otoczony zielenią drzew i krzewów oraz okazałymi zabudowaniami gospodarskimi. To wszystko, mimo towarzyszącego jej strachu, zrobiło na niej przyjazne wrażenie. Złagodziło lęki młodziutkiej, zagubionej w odmętach wojny dziewczyny. Została zakwaterowana w jednym z budynków gospodarskich, razem z mieszkającymi tam robotnikami. W sumie było ich około dwudziestu osób w różnym wieku. To był rok 1944.
Odtąd jej życie toczyło się stałym rytmem, narzuconym przez zarządców majątku. Sami właściciele, hrabiostwo, raczej rzadko się nimi zajmowali. Domowników pałacu widywała jedynie z daleka, nie żywiąc wobec nich nienawiści, choćby dlatego, że traktowano ją przyzwoicie, miała co jeść i w miarę dobre warunki bytowania.
Powitanie generała von Dratzig na dworcu kolejowym w Olszynie (foto ze zbiorów Zbigniewa Madurowicza)
Zapamiętała jednak, i to w sposób szczególny, syna właścicieli, Rudolfa, którego na co dzień w pałacu nie było. Przebywał w Berlinie – tyle mówili jej współtowarzysze. Podkreślali że Rudolf, mężczyzna w kwiecie wieku, przyjeżdżał do pałacu okazjonalnie i spędzał tu urlopy.
Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, oniemiała z wrażenia. Po pierwsze dlatego, że miał na sobie ponury mundur SS, a po drugie, że był niezwykle przystojny. Dojrzały, wysoki, szczupły i wyprostowany jak struna. Miał przy tym przyjazną, pogodną twarz. Zrobił na niej ogromne wrażenie. Nie mogła się na niego napatrzyć. Zwłaszcza kiedy zrzucał z siebie ten okropny czarny mundur, ubierał cywilne ubranie, białą jak śnieg koszulę i razem z innymi wychodził w pole, na żniwa. Sam, nie bacząc na swoje pochodzenie, na pełnione w Berlinie stanowisko, brał do rąk grabie, czy widły i pracował jak wszyscy. Nic a nic się przy tym nie oszczędzał – zapewniała pani Genowefa. –W przerwie na odpoczynek siadał obok nas na snopkach, pił jak my kompot z glinianego garnka, zajadał się drożdżowym ciastem, przywożonym na pole przez służbę. Uśmiechał się do nas życzliwie, czasem o coś zapytał. Nigdy nie okazywał nam wyższości, a już na pewno nie wojskowego rygoru. A ja trzpiota jedna, wlepiłam w niego cielęce oczy, jak w jakiś obraz – kontynuowała swoją opowieść. –Pod koniec wojny wszystko zaczęło się zmieniać. W gospodarstwie panował coraz większy chaos. W nas budziła się nadzieja, że niebawem wojna się skończy a my wrócimy do swoich domów, a u właścicieli majątku budził się strach przed zbliżającym się frontem. Widzieliśmy, jak szykują się do wyjazdu, do ucieczki. Pakowali dobytek na samochody, czasem na wozy, którymi wywozili co bardziej wartościowe rzeczy. Z czasem bliższa lub dalsza rodzina właścicieli zaczęła się przerzedzać. Wyjeżdżali stopniowo małymi grupami, pozostawiając pałac i dobytek w rękach zarządców – opowiadała moja bohaterka.
Co się działo z Rudolfem w ostatnich miesiącach wojny? Tego pani Genowefa nie wiedziała i nikt w majątku tego nie wiedział.
Olszyna Dolna na przedwojennej pocztówce (foto ze zbiorów Zbigniewa Madurowicza)
W czasie, kiedy pod Lubaniem toczyła się wielka bitwa, kiedy kiedy artyleria radziecka ostrzeliwała Lauban, a dodatkowo z powietrza bombardowano miasto, pani Genowefa widziała zestrzelenie samolotu niedaleko pałacu. Maszyna spadła gdzieś między Olszyną Dolną a Kościelnikiem. W tym czasie robotnicy przebywali jeszcze w majątku. Bardzo się bali, kryli się w piwnicach. Na szczęście wszyscy pracownicy ocaleli a sam pałac, jak i jego obiekty gospodarcze, również przetrwały pożogę wojenną bez większych zniszczeń.
Zaraz po zakończeniu wojny pani Genowefa zamieszkała w Lubaniu, w dzielnicy Kamienna Góra. Dzisiaj nie ma jej niestety wśród nas. Ogromnie żałuję, że nie zanotowałem więcej takich wspomnień, że nie zapytałem o inne epizody z tamtego czasu.
Chciałem podzielić się z państwem tym tekstem, bowiem ta opowieść to przykład na inne spojrzenie na wojnę, bardziej ludzkie, mniej okrutne, mówiące o tym że ludzie z natury nie są źli. Złymi czynią ich dopiero okoliczności.
Kim był Rudolf Schultz von Dratzig?
Urodził się 15 lipca 1897 w Saarbrücken. Ukończył Gimnazjum Królewskie w Lubaniu, a następnie wyższe studia rolnicze w Lipsku i ekonomiczne w Berlinie, zdobywając tytuł naukowy doktora habilitowanego nauk ekonomicznych.
Był weteranem I wojny światowej. Walczył w Rosji. Do cywila został zwolniony w stopniu porucznika. W latach 20-tych Rudolf związał się z NSDAP i SS. W roku 1933 roku został Starostą Lubańskim i tę funkcję pełnił do roku 1940. Następnie służył w czeskich Pardubicach, a później w Hradec Kralove (ówczesny Protektorat Czech i Moraw). W obu miastach pełnił funkcję starosty. Ciągle awansował. W roku 1942 otrzymał stopień pułkownika (SS – Standartenführera), a rok później został awansowany do stopnia generała (SS – Oberführera). Pod koniec wojny w roku 1944, został przeniesiony do Berlina, gdzie objął wszystkie stanowiska służbowe po Erichu Müllerze, który był dyrektorem departamentu bezpieczeństwa w Ministerstwie Propagandy Josepha Goebbelsa, szefem policji berlińskiej i oficerem łącznikowym pomiędzy ministerstwem a Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). Niektóre źródła mówią, że von Dratzig po przejęciu obowiązków Müllera, już tylko oficjalnie był zatrudniony w resorcie Goebbelsa, a faktycznie kierował jednym z wydziałów RSHA, prawdopodobnie odpowiedzialnych za ochronę kontrwywiadowczą ministerstwa. Generał von Dratzig popełnił samobójstwo w stolicy III Rzeszy 22 kwietnia 1945 r. Rodzina generała ewakuowała się ze swojego majątku w Olszynie i przez Czechy udała się do zachodniej części Niemiec, gdzie doczekała końca wojny.
(Na zdjęciu generał Rudolf Schultz von Dratzig jeszcze w mundurze SS-Sturmbanführera czyli majora)
Autor: Kazimierz Kiljan

Kazimierz Kiljan jest samorządowcem, dziennikarzem, poetą i pisarzem. Współtworzył Dwutygodnik Ziemia Lubańska. Przez wiele lat był sekretarzem redakcji tej gazety.